2017/02/11

Chorwacja cz.6. - niebiańska plaża i romantyczna wieczorna Pucisca


To była szalona noc. Wczorajszy wieczorny wiatr przerodził się w prawdziwą tropikalną burzę. Przez całą noc potężne błyskawice rozdzierały niebo i rozświetlały braćkie wzgórza, na dole w miasteczku pogasły wszystkie światła, a dźwięk dudniącego o dach deszczu obudziłby nawet zmarłego i przyprawiał o ciarki. Miało się wrażenie, jakby nadszedł koniec świata... dopiero szczelne pozamykanie okiennic przyniosło uczucie odgrodzenia się od tego spektakularnego zjawiska, jednak niepokój nie pozwolił mi zmrużyć oka prawie do rana... A rano? Rano nie było śladu po burzy... palące słońce szybko zniwelowało poranną rześkość i ten, komu udało się cudem przespać noc, pewnie nawet nie wiedział, jakie atrakcje zafundowała nam w nocy chorwacka pogoda...





Ale do sedna. To był ostatni dzień naszego pobytu. I tego dnia wydarzyła się rzecz niebywała. To jedna z tych rzeczy, które mogą się wydarzyć tylko ostatniego dnia... A było to tak...  dzień postanowiliśmy poświęcić tylko i wyłącznie na słone kąpiele w Morzu Adriatyckim i picie drinków z palemką ( ten, kto może czyli ani ja, ani dziecko ;-) ). Bez dalekich wyjazdów - beztrosko i leniwie.. Chociaż czułam niedosyt - pobyt się kończył, a ja ciągle miałam w pamięci moją ukochaną przepiękną Majorkę, gdzie każdego dnia odkrywałam nowe ukryte plaże, co sprawiało, że każdy dzień był inny i bardziej niesamowity od poprzedniego.. liczyłam nawet bardzo, że w Chorwacji będzie tak samo - będziemy szukać codziennie nowych plaż i w sumie tak było, ale mi było mało... ciągle żądna nowego ze smutkiem stwierdziłam, że to nie do końca to - że mało jest plaż takich dostępnych z lądu do komfortowego kąpania się.. bez urwistych skał zamiast łagodnego wejścia... i nie bardzo cieszył mnie fakt, że skończymy dziś na przetestowanej już plaży miejskiej, jeśli nie uda się znaleźć jeszcze czegoś ekstra w najbliższej okolicy - a drogę tę już znaliśmy jak własną kieszeń i raczej wiedziałam, czego się spodziewać... No właśnie. Ale los postanowił, że udowodni mi tego dnia, jak bardzo potrafi zaskakiwać.. Wspominałam już w pierwszej części mojej relacji, że mieszkamy na skraju miejscowości i jest to dosyć spora odległość, więc dojeżdżamy do niej autem. Ja jeszcze przed wyjazdem zwiedziłam wirtualnie wszystkie okolice w google earth i wyniknęło mi jasno, że pojechanie w drugą, niż Pucisca, stronę od domu  nie ma sensu, bo tam jest ślepa droga kończąca się nad urwiskiem.. Ale gdy mężu mój ruszył w przeciwną stronę, celem zawrócenia samochodu, z jakichś niewiadomych przyczyn rzuciłam tak po prostu, że może pojedźmy tą drogą i zobaczmy, co tam naprawdę jest.. no.. i pojechaliśmy.. może 200 czy 300 metrów... i zobaczyliśmy to:







Czy muszę jeszcze coś dodawać? Przez cały pobyt nie znaleźliśmy tak pięknych plaż jak te, które mieliśmy pod samym nosem!!! Ukryte za zakrętami, właściwie całkowicie schowane..  wybiegłam z samochodu i poczułam się jak na planie "Niebiańskiej plaży", gdy Leo i ta czarnula wbiegają na przepiękną plażę, widzą ten niezmierzony turkus i ogarnia ich euforia.. wprawdzie to nie Tajlandia, ale odczucia porównywalne ;-) no i nasza historia zakończyła się szczęśliwie :-)









Co tu opisywać? cały dzień kąpieli i pluskania w wodzie, z której właściwie nie wychodziliśmy.. Słońce paliło, a woda była tak krystaliczna, że mogłabym liczyć kamienie na jej dnie. Powoli płynęła godzina za godziną, plażowy bar dawał radę (były lody). A przy okazji zaliczone trochę fotek z Puciscą w tle. Ot takie sobie legalne leniuchowanie i świadomość, że nic nie trzeba i nic nie musimy. Uwielbiam takie dni, gdy słodkie minuty ciągną się bez końca..











Jednak nic nie trwa wiecznie.. no własnie.. słodki dzień kiedyś przecież musiał się skończyć i ani się obejrzeliśmy, gdy słońce zaczęło chować się za wzgórza. Ostatnia szybka kąpiel ze świadomością, że to już naprawdę koniec i żal, że jutro rano czeka nas już tylko droga powrotna... wspięliśmy się po kamiennych schodach na górę do auta, chłopaki odjechali, a ja  postanowiłam się ten kawałeczek przespacerować i porozkoszować jeszcze chwilę tym pięknem.. warto było!









Gdy zaczęło się ściemniać, postanowiliśmy wybrać się jeszcze na wieczorny romantyczny spacer do centrum Pucisci. Miasteczko wyglądało przepięknie, gdy wędrowaliśmy wąskimi uliczkami w ciepłym świetle ulicznych latarni i księżyca. Południowe miasteczka tętnią życiem o tej porze, wręcz rozkwitają i tutaj również nie było wyjątku od reguły. Z zacumowanych jachtów i stateczków dobiegały dźwięki muzyki i głośne śmiechy rozpoczynających świętowanie właścicieli i ich pokładowych gości, a na placach nieopodal portu rozłożyli swoje budki tutejsi sklepikarze. Z zachwytem oglądaliśmy wszelakie wyroby z braćkiego białego kamienia, nawet pokusilismy się o zakup dużego kamiennego wazonu, który pięknie będzie dekorował nam stół i eksponował kwiaty. To był wspaniały ciepły wieczór. Stoliki w  ogródkach restauracyjnych niemal wszystkie pozajmowane, urocze kafejki zapraszały wręcz, aby usiąść na kutych metalowych krzesełkach, a podświetlone kamienie fasad wprowadzały prawdziwie magiczną atmosferę. Ciche senne miasteczko przeobraziło się nagle w gwarną przestrzeń do miłego spędzania czasu - najlepiej przy winie i dźwiękach melodyjnej muzyki o miłości do Dalmacji i Adriatyku...
























Wiem jedno - Chorwacja na zawsze pozostanie w moim sercu i pamięci jako sielankowy obrazek namalowany pędzlem beztroski i słodkiego życia nad turkusowymi wodami Adriatyku, przesiąknięty do głębi żarem słońca i czarem kamiennych domków zatopionych wśród malowniczych braćkich wzgórz...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zainteresował Cię mój wpis! Chętnie usłyszę Twoją opinię!