2017/02/10

Bol - Chorwacja cz. 5

Ten wpis będzie wyjątkowo turkusowy - od razu zapowiadam, gdyby ktoś miał uprzedzenia do tego koloru... przypadkiem  tak się złożyło, że moja sukienka idealnie wpasowała się w krajobrazy, które towarzyszły nam cały czas podczas spaceru wzdłuż deptaka w Bol... a krajobrazy były po prostu niesamowite!





Bol to miejscowość na południu wyspy i wyjazd zaplanowaliśmy już dnia poprzedniego, także wstaliśmy wcześniej niż zazwyczaj. Zresztą - powiedzmy sobie szczerze - tydzień pobytu to tak mało czasu, ze za długie spanie byłoby grzechem niewybaczalnym. Nie ukrywam też, że poprzedniego dnia postawiliśmy na słodkie nicnierobienie, adriatyckie kąpiele i leniwe wylegiwanie się na słońcu. Także dzisiaj  mobilizacja najwyższego stopnia - śniadanko, pakowanie, kawa i już za chwilę poczuliśmy przyjemny powiew delikatnego wiaterku wpadający przez otwarte okna samochodu, rozkosznie smagający nasze włosy.. czujecie ten moment? Mi na samą myśl, po zamknięciu oczu, wydaje się, że znowu tam jestem, że jadę wzdłuż urwistego brzegu w promieniach żażącego słońca i podziwiam bezkresny błękit morza i nieba, które przez całą drugą połowę podróży były stałym elementem otaczającego nas krajobrazu... o tak - podróż na Bol to zdecydowanie podróż z widokiem. Ciągle w pamięci mam ten obrazek - jazda z dreszczykiem wzdłuż przepaści ( choć tutaj barierki były już solidne ale i słowo przepaść zostało użyte nie bez przesady) i ciągle to piękne ogromne morze daleko, daleko w dole... gdybym nie widziała przed sobą zakrętu za zakrętem na stromym zboczu góry, mogłabym odnieść wrażenie, że nie jedziemy autem, a lecimy samolotem... trasa po prostu zjawiskowa, choć nieźle podnosząca poziom adrenaliny.. Zdjęcia z drogi będą dalej - na powrocie ;-)

Miejscowość Bol to chyba najbardziej znany kurort na wyspie, rozsławiony z powodu pięknego widoku na sąsiadującą wyspę Hvar oraz przede wszystkim kultową plażę Zlatni Rat czyli wcinający się w morze cypel -półwysep w kształcie rogu, gdzie zderzają się ze sobą  2 różne prądy morskie. Podobne zjawisko widziałam u nas na Helu, gdzie fale napływające z jednej i drugiej strony zderzają się ze sobą i jest to fenomen będący ponoć jedną z największych atrakcji turystycznych Chorwacji - a na pewno Braci. W mojej pamięci Bol jawi się przede wszystkim jako długi, kilkukilometrowy deptak wzdłuż brzegu Adriatyku, biegnący od mariny otoczonej licznymi sklepikami aż do osławionego cypla, będącego wizytówką tej miejscowości. Promenada długa, szeroka i jak na prawdziwy wczasowy kurort przystało pełna budek z pamiątkami, kapeluszami i wiatraczkami, pełna zejść do licznych plażyczek, ławeczek na których można otrzepać nogi z piasku i założyć buty, no i przede wszystkim pełna turystów. Tutaj można było poczuć, że jest się w kurorcie, pełną gębą! Oddzielona od plaż niewysokim murkiem i wąskim pasem zieleni porośniętym drzewami, które przynosiły prawdziwe wytchnienie od palącego słońca i czyniły spacer wyjątkowo przyjemnym i nieuciążliwym. Oczywiście zakładając, że ma się kondycję na przebycie tak długiej drogi do samego cypla. Można by było podjechać w jego pobliże samochodem, ale my jesteśmy ambitni! My nie idziemy na łatwiznę! Więc wędrówkę rozpoczynamy w marinie.

Widok na marinę, tyłem do promenady

Spacer to spacer, więc nigdzie się nie spieszymy. Robimy przystanki na oglądanie asortymentu tutejszych budkowych sprzedawców, jednocześnie odbijamy co kilka minut na kolejne plażyczki przy promenadzie, szukamy tej najlepszej, którą wybierzemy na dłuższą kąpiel w drodze powrotnej. Wszystkie są piękne. Szum fal i migotanie promieni słońca odbijających się na powierzchni tej błękitnej toni jest jak spełniające się marzenie - upajam się nim, stoję i nie mogę się nasycić tą chwilą. Nie jestem w stanie znaleźć słów, które mogłyby nazwać piękno, które jest teraz wokół mnie. Wejście do wody wszędzie jest płytkie, łagodne, kamienie na dnie czasem wystają ponad jej powierzchnię, można więc na nie wejść i poczuć się jeszcze bardziej częścią tej wodnej serenady. Przypomina mi to wszystko ukochaną Majorkę, do której tak bezkresnie tęsknię od lat. Jest doskonale...










Wraz z pokonanymi kolejnymi odcinkami promenady zauważam, że znajdujemy się coraz wyżej i wyżej nad poziomem morza, aż w końcu okazuje się, że jesteśmy na górze klifu, który pozwala nam podziwiać wszystkie odcienie błękitów i turkusów z całkowicie innej perspektywy. Ludzie na leżakach są zupełnie mali, plażowe bary widzimy od strony dachów, a tam daleko przed nami wyłania się cypel. Tym sposobem wiemy, że jesteśmy już prawie u kresu podróży. Woda w morzu jest tak krystalicznie czysta, że ma się wrażenie, że cumujące na niej łódki niemal unoszą się w powietrzu, a dno odbija ich cienie. Bulwar nadmorski jest tu bardzo szeroki, Mijamy liczne punkty obserwacyjne, gdzie można zrobić zdjęcie z widokiem albo po prostu odpocząć na ławeczce i napawać się tymi pocztówkowymi obrazami. Trafia się i plac zabaw, i budki z lodami, zaś po drugiej stronie promenady patrzą na nas strome zbocza gór porośnięte winnicami i gajami oliwnymi. Są oczywiście także liczne hoteliki i wczasowe domy bogaczy - niewielkie, ale przyciągające uwagę swoim nowoczesnym design'em.
















Robimy zdjęcia, jemy lody i po zaczerpnięciu chwili "oddechu" kierujemy się do ostatniej fazy tej wędrówki czyli docieramy na cypel. Tutaj niczym na plaży w Międzyzdrojach - ludzi zatrzęsienie, trzeba torować sobie drogę pomiędzy ręcznikami i parawanami. Do tego nie ma już gdzie schronić się przed słońcem, a praży niemiłosiernie. Aż ciężko wytrzymać. Kamienie pod nogami też nie ułatwiają wędrówki. Dochodzimy do samiutkiego wierzchołka cypla, ale zdjęcia nie ma jak zrobić - zbyt tłoczno. Podziwiamy chwilkę zderzające się z naprzeciwka fale, olbrzymie góry nad Bol za nami i wybrzeża wyspy Hvar po drugiej stronie morza. Jest przecudnie. Morze odsłania przed nami kolejne odcienie turkusu, po wodzie mkną motorówki i skutery. Po chwili stwierdzamy, że dłuższe stanie tak bez kąpieli na tym skwarze grozi przynajmniej wylewem albo chociaż omdleniami w moim błogosławionym stanie i czym prędzej ewakuujemy się z cypla z powrotem na promenadę, w najbliższy możliwy cień. Trochę czuję rozczarowanie, bo tłum plażowiczów przysłonił cały urok cypla, marzyło mi się raczej zdjęcie, gdzie jestem tylko ja i cały ten majestat przyrody.. ale cóż... nie można mieć wszystkiego.







Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak spokojnie udać się na upatrzoną wcześniej uroczą plażyczkę, gdzie oddajemy się bez reszty morskiej kąpieli i półdniowemu wodnemu szaleństwu. Jest moc, dziecko wniebowzięte i my też nie gorzej niż te dzieci ;-)











I znów ten fantastyczny powrót, jakby podniebny, gdzie wznosimy się coraz wyżej i wyżej w promieniach popołudniowego słońca, gdzie domki i plaże stają się coraz mniejsze i mniejsze, po to, by w końcu zostać gdzieś tam zupełnie w dole... a w tym czasie w głośnikach taka piosenka:

















Wieczorem tego dnia, tuz przed zapadnięciem zmierzchu, wybieramy się jeszcze przed dom na naszą betonową plażę, posiedzieć tak po prostu. Zerwał się rześki wiatr przynoszący ulgę po tym upalnym dniu, morze zgubiło na chwilę swój turkus, a na jego powierzchni pojawiły się całkiem wzburzone fale. To był naprawdę potrzebny oddech pełną piersią z widokiem na piękną Puciscę...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zainteresował Cię mój wpis! Chętnie usłyszę Twoją opinię!