2017/01/23

Chorwacja część 4. - Supetar


No i Supetar. Tym razem udało się dojechać bez zmiany planów po drodze ;-). Przystanki na trasie oczywiście były - nie dało się tego uniknąć, gdyż spory kawałek szlaku prowadził wzdłuż brzegu morza. Mijaliśmy plaże i skalne klify, wszystkie one były tak rozkoszne i czarujące, że nie sposób było przejechać tak po prostu, obojętnie, obok.. tym sposobem powstała całkiem pokaźna kolekcja zdjęć z morzem i górami w tle...






Tak naprawdę, to nie wiedzieliśmy, w które miejsce miasta dokładnie mamy jechać, więc jak zwykle zdaliśmy się na ślepy los oraz moją niezawodną intuicję :-)  Już od momentu wjechania w pierwsze uliczki poczuliśmy, że "tutaj się dzieje". Mnóstwo ludzi z dziećmi pod ręką i materacami pod pachą, w co drugim przydomowym ogródku zaparkowana łódka w jasnych i pastelowych barwach, rzędy budek z wiatrakami, lodami i całym plażowym ekwipunkiem. No i wszędzie auta. Z dwa razy okrążyliśmy okolicę, a wolnego miejsca parkingowego brak. I wtedy jakimś cudem trafiliśmy na ogromny parking nad samym brzegiem morza - jak się okazalo - hotelowy parking. Ale szlabanów nie było i co ciekawe - nikt nie pilnował, nie wołał zapłaty, no to co? - wysiadamy i idziemy. 

Właściwie to jesteśmy już przy samym brzegu. Wokół porozkładane leżaki, wczasowicze się kąpią, z głośników słychać muzykę. 


Chwila zastanowienia - w prawo czy w lewo idziemy oraz decyzja: w lewo. W prawo chyba będzie trochę więcej atrakcji, bo promenada wydaje się nie mieć końca, to zaczniemy od tej krótszej części. Generalnie jest fajnie. Znowu dzisiaj wieje, więc fale znowu są spore. Ta plaża, którą mijamy, to taka typowa na potrzeby hotelu, ludzi zatrzęsienie. Mijamy ją, już robiąc sobie ochotę na kąpiel, aby dojść do kamiennego bulwaru za zatoczką, gdzie znów patrzą na nas szczyty gór z kontynentalnej Chorwacji. Dopiero tutaj jest pusto i nie ma tłumu..  i jest naprawdę pięknie!







Bulwar wydaje się nie mieć końca, więc po krótkiej przechadzce zawracamy. Z długiego murku oddzielającego zatoczkę od tej naszej bulwarowej części widać promenadę i całe miasto. 


I znowu jestem w miejscu, gdzie w głowie widzę całą sesję zdjęciową, jaka mogłaby tu powstać. W Chorwacji takie wizje miewam niemal na każdym kroku - trzeba to szczerze przyznać! I wprawdzie wolę stać po drugiej stronie obiektywu, to tradycyjnie po udzieleniu całej serii instrukcji mojemu mężowi na temat każdego kadru, wcielam się w rolę modelki, a on chcąc-niechcąc -  zostaje moim fotografem ;-)





Dochodzimy do zatoczki, z której wystartowaliśmy i suniemy z gracją promenadą. Znowu wszędzie słychać muzykę, znowu budki i kolorowe stragany, hotel przy hotelu, ale ja i tak patrzę tylko na morze. Jak zahipnotyzowana. 






Z czasem nadmorska promenada staje się bardziej szeroka, pojawiają się ulice i okazuje się, że doszliśmy do portu promowego. Tak - to to miejsce, które fotografowałam  z góry z pokładu promu, gdy dopływaliśmy pierwszego dnia do Braci. Oprócz części przeznaczonej pod cumowanie promów, jest tu przede wszystkim przystań dla licznych łódek i stateczków, otoczona z wszystkich stron placem z kawiarniami  i targiem. Na parterach kamiennych domków z okiennicami i kutymi barierkami balkonów mieszczą się sklepy, pizzerie i restauracje z regionalnym jedzeniem. 
Krótki odpoczynek na placu zabaw, gdzie zbieramy nowe siły i ruszamy. Już wiem, że godzina to będzie mało, aby obejść wszystkie te uliczki...





















Spacerując przez miasto, zachwycam się roślinnością i architekturą. Wędrówka trwa już dłuższy czas, a ja ciągle mam wrażenie, że jeszcze nie nacieszyłam się tą atmosferą. Malownicze dzielnice roztaczają swój czar... Pogoda do spaceru jest dziś idealna - wieje świeża bryza i nie ma uczucia, że spiekota nas wykańcza. Dochodzimy do kwintesencji tego uroczego rynku - dużego placu z kościołem, którego wieżę dostrzegłam jeszcze z zatoczki hotelowej na początku wyprawy. To pewnie jeden z większych zabytków miasta, bo wokół kręci się wielu turystów. I wszyscy robią zdjęcia. Czytam opisy na tablicach przytwierdzonych do murów, a przy okazji sama z aparatem wtapiam się w tłum.






















Zaraz obok odkrywam sklep z lokalnymi specjałami - oliwy, dżemy z fig czy pomarańczy, suszone owoce i skórki cytryn, wina.. do tego ręcznie strugane deski do krojenia i miski, sole do kąpieli w pięknych buteleczkach.. Raj. I wszystkiego można popróbować, choć przy miseczkach z dżemami kręcą się owady. Mmmm - wyborne! Podjęcie decyzji, co kupuję, trwa dłuższą chwilę, bo z każdej z tych rzeczy ciężko zrezygnować. W końcu szczęśliwa - bo porządnie obkupiona - wychodzę z siatkami. Obok są jeszcze budki z ozdobami i pamiątkami - taki mini bazarek, więc jeszcze tutaj spędzamy dłuższą chwilę, ale przyznam szczerze - ledwo już stoję na nogach...


A do auta przed nami długa droga. Trzeba by było jeszcze coś zjeść, więc jest chwila na odpoczynek, ale potem już tylko powrót do domu. Wędrowka do samochodu to resztki moich sił. Zdajemy sobie sprawę, że nie kąpaliśmy się dzisiaj w morzu. Ale na to już nie starczy czasu - trzeba jeszcze zrobić zakupy na kolację, a niedługo zacznie się ściemniać. Na wylocie z miasta odwiedzamy najładniej położonego Lidla ever ;-) Już wiem, że zawsze będąc na zakupach w naszym polskim Lidlu, będę pamiętać ten widok z parkingu, którego doświadczyłam tutaj...



Trasa powrotna autem to wyścig z czasem, aby nie zastał nas mrok na tych przepastnych bezdrożach. Ale tam - udało się jeszcze zrobić przerwę na szybkie foty "z góry" ;-)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zainteresował Cię mój wpis! Chętnie usłyszę Twoją opinię!