2017/01/16

Część 2. - Pučišća


Nareszcie! Pierwszy poranek, promienie słońca i intensywne brzmienie brzęczących cykad za oknem. Prosto z łóżka wybiegam na balkon popatrzeć na morze. Słońce już nieźle pali.. Zielone okiennice w oknach i widok koron pinii rosnących przy brzegu wody od razu wywołują uśmiech na mojej twarzy! W końcu!!!! Tak długo czekałam na tę chwilę!.. Na plaży przy przeciwległym brzegu zatoczki opalaja już się ludzie, po morzu co chwilę przepływają białe stateczki albo motorówki. A tuż za barierką balkonu... ahh.. tuż na wyciągnięcie ręki... drzewo figowe! Obok pomarańczowe! I jeszcze granaty -dorodne wiszą niczym bombki na choince! A po kutych barierkach wspina się winorośl.. patrzę w dół - piękne fioletowe winogrona. Nic tylko rwać i jeść. Na balkonowym stoliku zauważam miskę pełną fig. To chyba prezent powitalny od właścicielki! Otwieram jedną, mmmmm, jaka słodziutka.. Czaruś, chodź szybko, mam coś pysznego!!!!.. Objadamy się soczystymi owocami, podczas gdy Marcin parzy mi kawę. Teraz już wiem - jestem w raju...













Zaraz po śniadaniu pakujemy dmuchane materace i pędzimy popływać. Zobaczyć okolicę. Nie - najlepszej plaży będziemy szukać później - teraz idziemy nad brzeg, w najbliższe miejsce, gdzie będzie można potaplać nóżki. Dotknąć wody, schłodzić twarz słonymi kroplami Adriatyku... Droga ciągle w dół,bo mieszkamy na wzniesieniu. Jak wszyscy tutaj.


Mijamy kilka kamiennych domków i dochodzimy do skarpy. Trochę wysoko i plaży nie ma, ale w dole widać betonowy podest. Damy radę! Kamiennymi schodami schodzimy w dół. Wokół nas las sosen piniowych i  turkus wody, który aż bije po oczach. Zielone igły drzew i właśnie ten turkus. To aż niemożliwe, jak bardzo intensywne są te barwy... Moje oczy chyba nie wierzą w to, co widzą!!!





Dochodzimy nad sam brzeg wody... Widok jest bajkowy.. otacza nas woda i malownicze wzgórza kaskadowo "porośnięte" kamiennymi domkami. Nie możemy oderwać wzroku. Feria barw dosłownie wbija nas w beton, na którym stoimy. Rozglądam się dookoła, ten krajobraz mnie pochłania.







Dopiero po chwili budzę się z letargu i pędzę do drabinki. Nawet się nie rozbieram. Nie mija sekunda, a jestem zanurzona w wodzie po kolana.


Ahhh !!! Cudownie!!!! Doskonale!!!! Woda jest idealna!!! Już chcę wskakiwać do niej cała.
Gdy ściągam sukienkę, mąż już nurkuje z płetwami na nogach. W minutę opłynął łódkę chyba 6 razy dookoła. Rozpoczynamy zabawy. Nawet synek, choć trochę przestraszony, chętnie wskakuje na materac. Przez przezroczystą toń obserwujemy razem dno i szukamy muszelek, a tata je dla nas wyławia. Uzbieraliśmy już sporą kolekcję. Jest naprawdę perfekcyjnie. Chłodna woda sprawia, że nie czujemy tak upału - po wyjściu na brzeg wysychamy w kilka sekund. Bez kapelusza na głowie byłoby ciężko wysiedzieć na tym skwarze. Teraz czas na zdjęcia. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęła godzina. Trzeba się zbierać i iść poszukać bardziej cywilizowanej plaży. Ta jest cudowna i naprawdę pod samym domem. Ale to typowy chorwacki brzeg, bez łagodnego wejścia, od razu jest głęboko. Dla nas dorosłych nie stanowi to problemu, ale przecież mamy dziecko. Trzeba też zobaczyć miasteczko. Z delikatnym żalem ale i ciekawością nowego pakujemy manatki i wracamy na górę.










Miejscowość, do której przyjechaliśmy, to Pučišća - niewielkie senne miasteczko portowe. Nie zależało nam na głośnych imprezach ani wielkich rozrywkach, bo z dzieckiem i tak nie moglibyśmy z nich skorzystać. Natomiast ważna była malowniczość miejscowości, względny spokój sprzyjający odpoczynkowi oraz w miarę dobre położenie na mapie jako baza wypadowa na dalsze wycieczki. Myślę, że świetnie wybraliśmy. Ale mieszkamy na obrzeżach. Dojście do centrum wokół zatoczki to kwestia nawet 0,5 godziny, więc idziemy na łatwiznę i jedziemy autem. Poza tym, kto by chciał dźwigać wszystkie te toboły???
Jadąc uliczkami mijamy górujące nad nami chorwackie domki, wszystkie z białego kamienia, z pomarańczowymi dachówkami i kolorowymi okiennicami. Widzę brukowane ulice i liczne zakątki - próbuję zapamiętywać, bo we wszystkie będę chciała wejść. Jest po prostu uroczo. Ulica prowadzi ciągle wzdłuż brzegu wody, więc domki mamy po lewej stronie, a po prawej ciągle ten niesłychany turkus morza i multum łódek leżących na żwirkowych pobrzeżach, z wypłowiałą od słońca farbą... prawie jak na Karaibach. Cały czar i magia tej osady polega na jej położeniu - w którym miejscu zatoczki byśmy się nie znajdowali, zawsze po drugiej stronie są pagórki usypane domami od góry do dołu. Przepływające białe stateczki, rozpruwające wodę na pół, dopełniają sielankowości i poezji tego miejsca.Wszyscy siedzimy jak zaczarowani... Dojeżdżamy.








Okazuje się, że w centrum miasteczka jest ogromny bezpłatny parking - wygląda więc, że problem szukania miejsca mamy do końca pobytu rozwiązany! To cieszy!
Wysiadamy i ruszamy na zwiedzanie.
Zaczyna się spacer niczym z przewodnika po Włoszech. Rozglądamy się wokół, chłoniemy atmosferę. Panuje tu taki niesamowity spokój.. Urokliwe budyneczki wyglądają jakby miały setki lat, kolorowe krzewy urzekają pięknem kwiatów. Z oddali ze szczytów wzgórz patrzą na nas winnice i oraz gaje oliwne. Kupujemy lody i z ciekawością zaglądamy we wszystkie zakamarki. Nie ma nic lepszego niż zgubić się w gąszczu wąskich uliczek... Całości dopełniają kolorowe parasole na balkonach oraz opadnięte z drzew płatki różowych, czerwonych oraz białych kwiatów pod naszymi stopami.

















Po drodze mijamy przepiękny budynek kamienno-rzeźbiarskiej szkoły. Rzeźby z białego kamienia robią niesamowite wrażenie. Zachwycam się wazami, które widzę przez szybę okna oraz bogatymi ornamentami zdobiącymi fasadę budowli. W kolejnych dniach znalazłam w naszej kwaterze książkę poświęconą tradycji kamienno-rzeźbiarskiej wyspy, z której to ona słynie. Dowiaduję się też, że biały kamień wydobywa się tylko w tutejszych kamieniołomach oraz że Biały Dom w Waszyngtonie został wybudowany właśnie z niego!









To już ostatni przystanek, bo właśnie docieramy do niewielkiej plażyczki. To ta, którą widziałam rano z balkonu po przeciwległej stronie. Jest oczywiście cała żwirowa, co za chwilę okaże się dużą atrakcją z perspektywy mojego synka. Ten żwir mnie nie dziwi -tutaj wszystko jest z kamienia. Mam wrażenie, że cała Brac jest z kamienia, a kawałek żyznej ziemii to luksus na miarę marzeń.
Obserwując ilość ludzi skupionych wokół plaży dochodzimy do wniosku, że to najbardziej popularna plaża miasteczka. Rozkładamy maty i z rozbiegu wskakujemy do wody. Czarek jest w siódmym niebie. Kąpiel w krystalicznie przezroczystym morzu nie ma końca, a z brzegu dobiegają nas całkiem głośne chorwackie przyśpiewki tutejszych mieszkańców płci męskiej, siedzących przy brzegu.









Tym sposobem nadeszło popołudnie. Słońce przestało tak intensywnie palić, zrobiło się już chłodniej, z braćkich wzgórz powiała na nas przyjemna bryza ...  a my poczuliśmy niesamowity głód. Ze znalezieniem knajpy nie będzie problemu, jest w czym wybierać. Pospacerujemy trochę wokół portu i gdzieś usiądziemy.


























Pizza miała smak beztroski i wakacji. Powoli zapada zmierzch. Na ulicach zrobiło się jakby bardziej tloczno.. zapaliły się uliczne latarnie...  chciałoby się jeszcze zostać i nacieszyć tym ciepłym wieczorem, ale po pierwszym dniu pełnym wrażeń, przeżyć - który był szokiem dla wszystkich zmysłów - najzwyczajniej w świecie zamarzyliśmy o błogim śnie... Przecież jutro tu wrócimy :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zainteresował Cię mój wpis! Chętnie usłyszę Twoją opinię!