2017/01/12

Nasza chorwacka przygoda - część 1. - przygotowania i dojazd na miejsce


Dzisiaj przedstawiam 1. część fotorelacji z naszego ekscytującego wakacyjnego wyjazdu. Decyzja o wakacjach narodziła się w naszych głowach dosyć nieoczekiwanie i została spontanicznie podjęta niemalże z dnia na dzień. Wybór padł na Chorwację. Obecnie mieszkamy przejściowo na południu Polski, więc od razu założyliśmy rodzinny wyjazd samochodem, z możliwością zabrania wszystkich niezbędnych i zbędnych gratów ze sobą. Zatem Chorwacja bądź Włochy były tymi krajami, które uznaliśmy za szybko dostępne i osiągalne drogami lądowymi. Przyznam, że ja początkowo skłaniałam się bardziej ku włoskiej wyprawie - zamarzył mi się pobyt w niewielkim rustykalnym mieszkanku - z ogromnymi drewnianymi belami na suficie oraz okiennicami w oknach.  Jednak perspektywa gorących słonecznych kąpieli w wodach Adriatyku skusiła mnie bardziej niż romantyczne przechadzki wśród toskańskich winnic i bez zbędnych dyskusji przystałam na chorwackie propozycje męża...

 Mieszkanie wynajęliśmy poprzez popularny międzynarodowy serwis bazujący na wynajmowaniu kwater i mieszkań od prywatnych właścicieli i w tej kwestii nie mogę powiedzieć złego słowa -  cały proces przebiegł szybko i bezproblemowo i każdemu z czystym sumieniem mogę polecić taką formę zapewnienia sobie wakacyjnego lokum. Jedynym problemem okazało się wybranie tego jednego jedynego mieszkania - tutaj dobry tydzień całymi wieczorami przeglądaliśmy dostępne oferty, a wiadomo wymagań było sporo - lokalizacja, odległość od miasta, dostęp do plaży, widok z okna.. Chorwackie kwatery stanowczo przypominają swoim wystrojem mieszkania naszych polskich babć - z ceratami na stołach, talerzami na ścianach oraz dzierganymi narzutami na staroświeckich wersalkach. Po przejrzeniu chyba wszystkich możliwych ofert z bólem serca poddałam się i postanowiłam zrezygnować z marzenia o kominku i belkach sufitowych... Ostatecznie wykupiliśmy mieszkanie na pięknej chorwackiej wyspie Brac, z planem poruszania się jedynie w obrębie tej wyspy. No cóż - od czegoś trzeba zacząć tę chorwacką przygodę. Wiedzialam, że na zwiedzenie wszystkich regionów kraju nie ma czasowo szans.. Odpuściłam więc sobie przejechanie wzdłuż i wszerz całej Dalmacji oraz zwiedzanie Dubrownika. Właściwie to i tak zaszaleliśmy z tą lokalizacją, gdyż dojazd do wyspy Brac to jakby nie było bite 1300 km od południowej granicy Polski, co okazało się jednak męczące w opcji dojazdu autem.

No i nadszedł w końcu ten wyczekiwany dzień. Auto zapakowane po sufit, a w środku my - szczęśliwi, uśmiechnięci i nastawieni na przygodę życia. Wyruszyliśmy na noc, aby raz - uniknąć korków, dwa - zaoszczędzić Czarusiowi męczarni podróży - także mały spał sobie słodko całą noc w foteliku, a my mieliśmy całonocną randkę za kierownicą w jakże przytulnej Skodzie Rummster ;-) Jeszcze szybki zakup winietek na stacji przy wylocie z Polski (na której to okazało się, że nocnych entuzjastów samochodowych wypraw do Chorwacji jest spory tłumek) i szerokie drogi autostrad były nasze. Trasa przez Czechy i Austrię szła błyskawicznie, a widoki podczas przejazdu serpentynami przez Alpy nad ranem zapierały dech w piersiach. Ekscytacja nie pozwalała nam spać, więc jechaliśmy dalej. Dopiero ok. 8.00 rano w Słowenii natrafiliśmy na solidny korek. I tu ciekawostka - trasa przez Słowenię obejmowała odcinek może trzydziestu kilometrów, a winieta była najdroższa ze wszystkich i całość przejechana ślimaczym tempem 20 km/h. Zaskoczenia nie było, gdyż po lekturze w internetach wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, ale człowiek naiwny zawsze ma nadzieję, że jego akurat to nie dotknie ;-)

    Poranna Słowenia
 

No to odpoczynki...  regeneracje sił i następnego dnia znowu w trasę.
W końcu powitała nas Chorwacja. W Zagrzebie lekki deszczyk. W dalszym ciągu przynajmniej 50% parkujących wokół nas samochodów, to auta z Pl. Niby Chorwacja,  a wszędzie słychać polską mowę -  bezcenne ;-)




Im dalej jechaliśmy, tym więcej słońca pojawiało się na niebie..


W pewnym momencie, podczas otwierania drzwi na kolejnym postoju, poczuliśmy uderzenie gorącego powietrza z zewnątrz. Tak - byliśmy coraz bliżej celu i dało się to namacalnie odczuć.  




Nadal jednak pozostawał jeszcze spory kawałek trasy do przebycia. Droga przez dziesiątki tuneli pod górami - najpierw wśród lasów i zielonych łąk...



Ale z czasem zieleni było coraz mniej, ziemia stawała się coraz bardziej żółta i kamienista, aż w końcu otaczające nas ogromne kamienne góry zdominowały cały krajobraz.


Zjazd z najwyższych szczytów szerokimi serpentynami ciągle w dół  przyprawiał o szybsze bicie serca - w końcu takich widoków nie ma się na codzień. I już nigdy się ich nie zapomina. A gdy daleko w dole za barierką ukazało się Morze Adriatyckie, ogarnęło nas euforia - błękit nieba i wody po jednej stronie zderzał się z wciąż górującymi nad nami z drugiej strony kamiennymi olbrzymami.  Od tego momentu wszędzie był już tylko upał i śródziemnomorski krajobraz. Uciążliwy, ale jakże piękny! Autostrada, kamienne góry i pagórki usłane pojedynczymi domkami i co jakiś czas gdzieś tam w oddali niebieskie morze... Tak się tylko zastanawialiśmy, jak ci ludzie żyją tam w górach? Na pustkowiu, z daleka chyba od całego świata.. i od wody.. gdzie wyjście na ten skwar na chwilę dłużej stanowi nie lada wyczyn... :







I nareszcie zjazd na Split. Miasto pełne palm i domków z turkusowymi bądź białymi okiennicami. I niewyobrażalny chaos przy wjeździe do portu, gdzie setki samochodów, podobnie jak my, ustawiały się w kolejkach na prom. Stąd płynie się na Hvar, stąd na Soltę.. jest i Brac! Szybko tędy! Szybka przebieżka do kas w celu zakupu biletów, a potem jakieś 40 min. w kolejce do promu - byliśmy prawie pierwsi, bo na ten, który właśnie odpłynął, nie zmieściliśmy się...  No to jest chwila na zrobienie zdjęć...:






W końcu na promie. Pięknie wygląda port z górnego pokładu. Ale Morze jeszcze piękniej! To niesamowite, jak srebrzy się w promieniach słońca! I te nieprawdopodobne odcienie niebieskiego i zielonego - od miętowego i szmaragdowego, poprzez turkus i błękit, aż do ciemnego granatu już daleko od brzegu.. Cały rejs trwał ok. 40 minut, a my siedzieliśmy na najwyższym pokładzie, rozkoszując się świeżą bryzą łagodzącą promienie palącego słońca.





Gdy dopływaliśmy do Supetaru, było już późne popołudnie. A my niemiłosiernie zmęczeni.
Daleko na horyzoncie za nami kontynentalna Chorwacja i tylko morze i góry.. Ten widok towarzyszył nam już do końca podczas poruszania się po tej części wyspy.









Supetar to taka trochę jakby stolica wyspy. Nasz nocleg jednak znajdował się w innej miejscowości, więc  czym prędzej ruszyliśmy w drogę, mając na uwadze fakt, że za około godzinę zajdzie słońce. Droga niedaleka, ale zaskoczyła nas zupełnie. Jak to możliwe, że w tylu relacjach z Braci, jakie napotkałam  w internecie przed wyjazdem, nikt nie zająknął się na temat dróg na wyspie???! Dla mnie był to prawdziwy horror!!! Cała wyspa jest niezwykle górzysta, a drogi to wąziutkie serpentynki, bez przerwy z górki i pod górę, bez barierek!!!! Niby 2 auta się mieszczą, ale wymijanie kogoś z naprzeciwka na zakręcie, kilka centymetrów od ogromnej przepaści, nie należało do najprzyjemniejszych.  Zdjęć z tej trasy nie mam więc żadnych, chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego ;-)  Jak się w kolejnych dniach okazało - takie atrakcje na drogach są tam na porządku dziennym. Właściwie to tylko takie drogi są na Braci. A człowiek, jak musi, to do wszystkiego się przyzwyczai, zatem z każdym dniem coraz bardziej oswajałam swoje lęki i w końcu przestałam nawet krzyczeć przy każdym zakręcie: "Zwolnij! zwariowałeś? chcesz nas pozabijać?!" i tym podobne ;-)))

Na szczęście dojechaliśmy  na miejsce tuż przed nadejściem nocy. Mieszkanko okazało się bardzo przyjemne, czyściutkie, a właścicielka i jej mama przemiłe! Mieszkają piętro niżej i z każdą rzeczą możemy zwracać się do nich po pomoc. Nawet cerata na stole jakoś tak pasowała, a widok z balkonu sprawił, że pozasypialiśmy z uśmiechem na twarzach :-) Padnięci, ale szczęśliwi - z perspektywą cudownego poranka nad Morzem Adriatyckim..

    Widok z balkonu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że zainteresował Cię mój wpis! Chętnie usłyszę Twoją opinię!